Witajcie w cotygodniowych (kaszl, kaszl) doniesieniach warsztatowych. Kiedy piszę te słowa, za oknem temperatura sięga zera i troszkę wieje zaś na drugim monitorze oglądam kątem oka film, w którym przystojna pani z masywnym biustem, w samej bieliźnie, szepcze mi czułe słówka do uszka. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że cała rzecz odbywa się na Youtubie, filmik zaproponował mi algorytm tegoż portalu a pani robi to po niemiecku. Zastanawia mnie, w którym miejscu moje życie wzięło taki zakręt, iż Wielki Brat uznał, że dokładnie takie treści będzie mi proponować. Enyhał. Przejdźmy do zawartości innego rodzaju.
Zepsułem wierne słuchawki Kossa. Ten niefortunny fakt spowodował, iż najlepszy smar do łożysk, w postaci muzyczki, przestał działać i stałem się świadomy stęków cierpienia moich rowerów. Głównie Włóczęga protestował dość wokalnie przeciwko... właściwie nie wiem czemu. W każdym razie – postanowiłem dokonać aktu serwisu łożysk zawieszenia. Z lenistwa tylko tych przy suporcie, bo i tak pewno dokładnie te były zatarte. Po wyciągnięciu jedno okazało się ilustracją tego co zawsze mówię – iż łożyska w rowerze umierają od brudu, nie przepracowania. Tutaj mamy nowe oraz stare łożysko:
Dla jasności, to brudne i czarne jest tym starym. Jest ono również zatarte, zardzewiałe i wypełnione mydłem zmieszanym z brudem i resztkami smaru. Nie ma za to żadnego luzu i na upartego nawet się kręci. Doprowadzenie go do tego stanu tu ledwie niecały rok, jakieś 3-4 tyś kilometrów. Jego towarzysza z drugiej strony ramy dało się regenerować. I dobrze, bo miałem tylko jedno nowe dla wymiany.
Włóczęga po wymianie czuje się dobrze i wraca do zdrowia. Znaczy się – jest znowu cicho.
Jak pisałem w zeszłym tygodniu ( kaszl, kaszl ) urwałem przerzutkę i na zamianę trafiła stareńka LX z przyfastrygowanym wózkiem z szosowej przerzutki.
No więc upolowałem na popularnym portalu aukcyjnym kasetę 11-23. Która to jak złoto do Włóczęgi pasuje. Znaczy się, aktualnie, bo w przyszłym tygodniu (kaszl, kaszl) pewno zmienię. Po instalacji niestety okazało się, że skos którym pracuje LX ma się nijak do skosu kasety ( więcej info tutaj: O skosie i radzeniu z nim sobie. ). Co zatem począć? Może uzasadnić sobie zakup wiertarki stołowej?
Troszkę teorii. Znakomita większość przerzutek Shimano posiada w blasze wózka dwa otwory mocujące sprężynę w głównym zawiasie. Służą one do ustawienia naprężenia łańcucha przez wózek – zwykle kosztem nieco cięższego działania manetki. Dodatkowo, w przerzutkach dwu-zawiasowych to naprężenie dostosowuje przerzutkę do skosu kasety.
Tyle, że LX już jest nastawiony na maksymalne naprężenie. Więc aby je zwiększyć, i w ten sposób przekonać przerzutkę do pochylenia się nad zębatką 23T w kasecie, musiałbym wywiercić jeszcze jedną dziurkę
Pięć minut później dziura została wywiercona. Piętnaście minut później przerzutka znalazła się w rowerze. Po całej operacji okazało się, że teraz przerzutka jest za blisko kasety. Ale kilka korekcji śrubką B i sukces. Działa.
Ciekawszym jednak stało się iż starożytny system Shimano 2:1 nagle stał się dużo bardziej... precyzyjny. Manetka wrzuca i zrzuca biegi z wyraźnym klikiem, biegi wchodzą nie gorzej niż w nowocześniejszych napędach. Jestem tak zadowolony, że po tygodniu zrobiłem ten sam mod w drugiej przerzutce.
Niechęć moja do 1x wzrosła do poziomu, że wolę sobie ręcznie zmieniać biegi przed podjazdem niż wozić masywną kasetę i tracić połowę użytecznych biegów. Dlatego powstało to:
Tak jest. 21 w rozstawie asymetrycznym + 30N/W. Zamiast trzydziestki wpadnie pewno 32 lub 34. I będzie normalnie.
Powstał na ten temat już film, ale to dla publiczności międzynarodowej. Poza tym w tekście mogę poklechdać nieco bardziej.
Otóż odruchem Pawłowa kupiłem na allegro ramę. Była tania, w moim rozmiarze i akurat wpisała się w potrzebę budowy roweru do orki z przyczepką. Bestia pojawiła się w moich progach i okazało się, że posiada ona podsiodłówkę 30.9, a nie typowe dla germańskich ram 31.6 na które się nastawiałem. Już miałem kupować jakiegoś Kalloya 30.9, ale przypomniałem sobie o Dartmoorze.
Konkretniej.
Drzewiej, jak chyba każdy, przechodziłem okres fascynacji kolorowym, anodowanym szpejem. Zgrało się to z debiutem kolorowych sprzętów Dartmoora, w tym sztycy w pięknym kolorze pomarańczowym i rozmiarze 31.2mm. Miałem wtedy poczciwego Big-Hita, którym to z gracją jeździłem po Wrocku. No i chodziła mi koło zadka ta sztyca, ale ni w choinkę do Biggiego by nie wlazła. Zastanawiałem się wtenczas czy nie dałoby się speca rozwiercić, ale ostatecznie porzuciłem koncept w trosce o sprzedażność ramy.
Ale problem ze mną został, bo będąc szmatą konsumpcyjną czasem muszę obejść się smakiem wobec ciekawej ramy, gdyż żadna z moich sztyc nie pasuje. Teraz jest to dużo mniejszy problem, bo większość rzeczy na rynku wtórnym jest w jednym z dwóch dominujących rozmiarów, ale dawniej każdy producent miał swój własny "standard" różny o 0.2mm od konkurencji.
Ale skoro w końcu trafiła się okazja, zdecydowałem się zainwestować w narzędzia...
...i to zrobić.
Rama to germański MAXX, czyli tajwański katalog. Grubość ścianki podsiodłówki to 2.3mm. Do zdjęcia jest 0.7mm z średnicy, albo 0.35mm ze ścianki. Do roboty posłużyłem się rozwiertakiem nastawnym 29.5-33.5mm. Nieco problemem okazało się zdobycie pokrętła, ale w końcu i takowe kupiłem. Przebieg całej operacji można obejrzeć tutaj:
Spodziewałem się, że zejdzie mi na to z godzinę, ale całość zamknęła się w 10-15 minutach. Niewątpliwie dlatego, że pracowałem w aluminium, nie stali. Sztyca wlazła bez problemu i już w rowerku-ciągniku siedzi. Ramie pewno nic nie będzie, gdyż to katalog i można ją zamówić w dowolnym rozwiercie podsiodłówki a standardowo podsiodłówka ma 35mm zewnętrznej średnicy aby wlazła przednia przerzutka. Więc w fabryce robią to samo, co zrobiłem ja.
Wnioski i przemyślenia?
Skoro już mowa o wierceniu. Przyglebiłem nieco do roboty jadąc. Ale tylko nieco. W efekcie jednak 'cóś' się stało z obydwoma hamulcami w endurówce. Przedniemu klamkę wyrwało z zawiasów. Po serwisie znowu jest sobą. Tylny zaś się zapowietrzył okrutnie. W sumie fakap, bo musiałem bez hamulców jechać. Wrażenia bezcenne.
Pierwsze odpowietrzenie ofiary nie pomogło. Zanim zatem zabrałem się za drugie, czas było przejrzeć całą instalację w poszukiwaniu wycieków.
Hamulec to starożytny Hope Mono 6. Kupiony z drugiej ręki i jak to takowe mają w zwyczaju, hamulec ma za sobą bogatą historię. W tym przypadku zacisk jest lokalnie uszkodzony – koło otworu do którego wkręca się banjo przewodu jest delikatnie ukruszony. Podejrzenie zatem padło, iż moje doziemienie pociągnęła kabel ze sobą i w tym miejscu instalacja się rozszczelnia. Normalni ludzie kupują w takiej sytuacji nowy hamulec. Ja mam wiertarkę.
Ok. Nie wyszło najlepiej. Ale idea jest taka, że niewielki stożkowy rozwiert pozwoli na zamocowanie o-ringu pod miedzianą podkładką pod banjo. Oring podczas dokręcania wypełni otwór i to uszczelni hamulec. W każdym razie – tak zrobiłem i po dokładnym dokręceniu wszystkich śrubek i odpowietrzeniu hamulca wszystko wydaje się działać.
Jeżeli jednak teraz popuści, to trzeba będzie się zacząć rozglądać za uszczelkami i zestawami serwisowymi, bo widocznie problem jest zupełnie gdzie indziej.
Jakiś czas temu umieściłem na fejsiku taki obrazek:
...czyli klamkomanetka Ultegra w myjce ultradźwiękowej kąpana gotującym się alkoholem izopropylowym. No więc informuję, że po nasmarowaniu rzeczona ma się dobrze. Problem z nie 'chwytaniem' biegu podczas jego podnoszenia zniknął. Pewno przedłużyłem jej okres eksploatacji o sezon, może dwa.
Moja fascynacja chińskim osprzętem popycha mnie do coraz dziwniejszych zakupów. Ten konkretny wpadł mi w oko jakiś rok temu, ale dopiero teraz trafiłem na 'spezialsonderangebot', czyli zestaw za 88 wolności. Nie za 130.
Za 130 bym nie kupił. Ja mam standardy.
Towar doszedł po dniach kilku, z zaskoczeniem, bo spodziewałem się, że zejdzie ze dwa miesiące transportem wołowym, jak to chińszczyzna ma w zwyczaju.
Z ficzerów – przerzutka wygląda jak mieszanina SRAMa i Shimano, ale bardziej ze wskazaniem na japończyków. Posiada zewnętrznie regulowane sprzęgło oraz kółeczka na maszynowych łożyskach. Wózek ma 90mm długości. Przerzutka jest też pozbawiona pięty achillesowej przerzutek Shimano, czyli b-linka – to sugeruje wyższą wytrzymałość oraz łatwiejszą regulację. Wg. zapewnień producenta sprzęt obsługuje kasety 11-50 bez kombinowania. Organoleptycznie – jakość produktu jest wysoka, porównywalna z SLX/XT.
Manetka wydaje się być, z ergonimicznego punktu widzenia, identyczna z shimanowskimi. Posiada możliwość zrzucania z obu stron.
Z pierwszego kontaktu – jest dobrze. Oczywiście testy pokażą ewentualne wady.
Tuzin zębatek robi powolny, ale nieubłagany postęp w kierunku szerokiej dostępności i naszły mnie z tej okazji przemyślenia z natury "kiedyś to było lepiej".
Zdjęcie pochodzi z portalu www.bikerumor.com
Zaczynam rozumieć ludzi, którzy te lat temu dwadzieścia kręcili nosem na dziewięcio-rzędowe napędy. Dla nich punktem odniesienia, jakby na to nie spojrzeć, było tych zębatek pięć do siedmiu. Mając takie przyzwyczajenia, te dziewięć, czy nawet dziesięć, wydawało się zbytkiem który okupiony jest tylko nawarstwiającymi się problemami technicznymi.
Teraz zaś nieubłaganie zbliża się era tuzina. I moje stare kości mówią mi, że... nie widzę sensu. Rowerowy napęd osiągnął, moim zdaniem, swój szczyt gdzieś na etapie 2x9.
I pal licho szybsze zużycie łańcucha. Takowy kosztuje, w przeliczeniu na godziny jazdy, niewiele. Podobnie uważam co do pozostałych elementów. Teraz są raczej kosztowne, ale z czasem, jeżeli sprawy będą szły w kierunku aktualnie obranym, będziemy mieli 10 i 11 rzędowe kasety w cenie Altusa.
Ja tam nie narzekam.
Bardziej rozchodzi mi się o sens tego całego przyrostu. Gdzieś tam jest granica, gdzie nie ma sensu już dokładać ani zakresu, ani precyzji doboru i wydaje mi się, że właśnie na etapie 2x9 ją osiągnęliśmy. No dobra, niech będzie 2x10. Wszystko ponad to jest dużo bardziej poświęcaniem ergonomii napędu na rzecz przyrostu cyferek na karcie produktu.
Tylko – czy aby nie jestem teraz tym marudzącym dziadkiem dla którego kiedyś było lepiej?
Bez wątpienia jakość współczesnych komponentów jest na tyle wysoka, że nawet najniższa półka działa idealnie. Może wagowo niezbyt korzystnie, ale mechanicznie nie odbiega nawet od topowych grup. Mam wrażenie, że taka sytuacja powoduje, że w poszukiwaniu nowych metod sprzedawania nowego osprzętu duzi producenci zaczynają błądzić. Przejście z 9 na 12 rzędów, pardon me, 13 rzędów, bo Rotor, zajęło nam 8 lat. Karta przetargowa w postaci "+1 zębatka" chyba została zagrana odrobinę za często. Aczkolwiek z tego całego ambarasu mamy przynajmniej tyle, że szosówki w końcu mają odpowiednio niskie biegi bez denerwowania purystów.
SRAM E-Tap to taka forpoczta tych dziwnych zmian. 12 rzędów z dwurzędową korbą? Ok – jako dziwak doceniam, ba chcę nawet, ale realistycznie rzecz ujmując, to osiem zębatek rozstawionych co jeden ząbek doceni ktoś mojego pokroju, nie przeciętny zjadacz żeli energetycznych. Do tego w ramach "zrobimy inaczej, czyli będzie lepiej" albo jak wolicie "zmiany dla samej zmiany", nowa grupa SRAMa korzysta z kasety zaczynającej się od koronki 10T. Aby to skompensować, mamy za to korbę 50-37, zamiast 53-39. Dlaczego? Bo powody. Cośtam na temat większego zakresu i cośtam, cośtam. W skrócie – zrobiliśmy inaczej, więc jest lepiej. Wszystko jest oczywiście elektryczne, bo jakoś trzeba się odróżnić od komponentów linkowych. Cieszy jedynie progresywna kaseta.
I nie wątpię tutaj, że nowy SRAM będzie świetnej jakości produktem. No, może poza tą koronką 10T. Moje obiekcje są raczej natury politycznej. Cała grupa wygląda jak robienie zmian na siłę. Przetasowano kilka cyferek, dodano koronkę. Nowy produkt.
Ale, jak już rzekłem, może po prostu dziadzieję.
I dla tych, którzy dotrwali do dna artykułu – film z preambuły: