(27.05.2018)
Wróciłem właśnie z majówki, na którą sztuczkami zostałem wyciągnięty aż do Alp. Takich austriackich. Tam zaś doznałem szoku kulturowego, gdyż jakaś połowa rowerów które tam spotkałem to rowery cyfrowe. Te, w przeciwieństwie do analogowych, posiadają niewielką baterię oraz kilkadziesiąt minut wsparcia elektronami dla zmęczonych nóg kolarza.
Na ludzkie - mówię o e-rowerach, czyli maszynach z silnikiem elektrycznym. Mnóstwo tego tam jeździło.
Muszę się przyznać, że moje podejście do e-rowerów jest mocno ambiwalentne. Nie widzę się jako korzystający z pomocy silnika, przynajmniej nie przez kilka następnych lat. Jednak będąc świadkiem tego, jak Austriacy z nich korzystali, muszę przyznać, że jest w tym pewien sens.
E-rower nie jest, w swej istocie, czymś nowym. Kilka lat temu, zwiedzając Bornholm, zauważyłem, iż jeździ tam dużo maszyn z podejrzanie grubą piastą. Oczywiście - była to piasta ze wspomaganiem. I miało to tam sens. Miejscowości są niewielkie, ale oddalone stosunkowo sporo od siebie, drogi bardzo dobre a ruch samochodowy znikomy. Wskakując na rower ze wspomaganiem można było z Nexo do Svaneke przejechać w kilka minut bez wysiłku.
Rok później, na wakacjach wędrownych z Suwałk, po drodze, w deszczu strugach, spotkaliśmy grupę niemieckich emerytów. Ci zaś w kapotach, z uśmiechem na twarzy jechali na swoich wyglądających na leciwe e-rowerach szlakiem Green Velo. Szachowaliśmy się z nimi kilka razy, wymieniając uprzejmości.
Gdzieś po drodze e-rowery "nagle" weszły do oferty dużych marek i oczywiście wywołały spory bulwers, ale także zainteresowanie. Ja znalazłem się raczej po stronie bólu zadka.
Generalnie muszę się przyznać, iż nie lubię motocyklistów w górach. Tak, wiem, że można kulturalnie. Ale z moich spotkań górskich tylko raz spotkałem się z takowym motorniczym. W innych przypadkach spalinowe pojazdy, oraz ich kierownicy zostawili po sobie zryte szlaki, zryte poza-szlaki, zapach spalin kojarzący się z motorowerem typu 'komar' oraz wspomnienie dyskusji przeprowadzonej za pomocą chrząknięć.
Taki e-rower to przecież w praktyce motorower, więc pewno teraz zobaczymy takie same zniszczenia i pewno poziom kultury.
Kultura e-rowerzystów to kwestia otwarta, jeżeli zaś chodzi o potencjał niszczycielski...
Rozróżnijmy dwie sprawy. Są e-rowery budowane z gotowych zestawów konwertujących. Te maszyny obecne były od zawsze i ich poziom mocy jest zależny od inwencji twórcy. Stanowią one również margines rynku. W moim rozumieniu e-rower, że tak powiem, mejnstrimowy, to produkt zbudowany na systemie typy Shimano Steps i oferowany jako gotowe maszyny przez WSZYSTKICH.
Taki rower to zwykle ok. 250W-350W wspomagania i stosunkowo skromna bateria, wystarczająca na może ze godzinę, dwie jazdy na pełnym prądzie. Co więcej, wspomaganie jest dostępne jedynie do prędkości 25 km/h. Takie są chyba nawet formalne wymagania od tych systemów.
Aby sobie uzmysłowić magnitudę, 250W to ok 1/3KM i mniej więcej odpowiada mocy generowanej przez przeciętnego amatora. Motory krosowe mają tej mocy ze 100 razy więcej. Siłą rzeczy destrukcyjny wpływ e-rowerka na środowisko jest taki sam jak rowerzysty.
No ale co z hałasem? Na pewno takie elektryczne monstrum wyje podczas jazdy jak ET22 z 3000T brutta na haku. Otóż - nie. Żaden z elektrowerów z którymi miałem do czynienia nie wydawał z siebie jakichkolwiek dźwięków ponad dźwięki rowerowe...
W czym więc problem?
E-rowery są brzydkie. Niektóre bardziej niż inne, oraz możemy się sprzeczać czy cokolwiek co nie jest zrobione z rurek Columbusa jest ładne, ale faktem niezaprzeczalnym jest silnik i bateria urody maszynie nie dodają.
E-rowery są drogie. Niektóre bardziej niż inne, oraz możemy się sprzeczać czy cokolwiek co...
Ok - przejdźmy do meritum.
Kolarstwo traktowane sportowo jest otoczone etosem siły i wytrzymałości. Jest to sport który stawia najwyższe kryteria wydolnościowe wobec zawodników. I ta kwestia jest nieodłącznie związana z jego uprawianiem. Emergentnym tego patosu jest chociażby fakt, że dopingowe afery w kolarstwie są tak mocno eksponowane i wywołują tak duże poruszenie. Ba - UCI na swoich imprezach skanuje w poszukiwaniu... silników elektrycznych w rowerach zawodników.
E-rower zaś zaprzecza całemu temu etosowi. Mamy tutaj do czynienia z legalnie usankcjonowanym dopingiem. Użytkownik elektryka nagle dostaje łatkę "oszusta" i na hierarchii złodupstwa ląduje niżej niż rowerzysta analogowy.
Innym kryterium które widzę jako negatywnie wpływające na odbiór e-rowerów jest fakt, że dla części podróżujących rowerami ważnym filozoficznym kryterium jest fakt poruszania się tylko dzięki własnym mięśniom - jazda na rowerze traktowana wtedy jako deklaracja własnych poglądów. Ekologicznych, społecznych, cokolwiek.
Tutaj to chyba nie da się pogodzić jednego z drugim, bo elektrower zaprzecza wszystkiemu co takie ujęcie sprawy wyraża.
Ostatecznie zaś, część rowerowych tras jest dostępna jedynie po zapłaceniu myta w postaci wysiłku aby się do nich dostać. E-rower obiecuje, iż te trasy staną się łatwiej dostępne dla niedzielnych rowerzystów, co może skutkować tłokiem lub ... zainteresowaniem zarządzającego terenem.
Cóż. Nie będę komentować losu tras średnio legalnych, gdyż to worek w którym czai się cała nieposkromiona horda Kotów Schrödingera. Jednak kwestia nagłego wzrostu popularności tras koszernych... cóż góry to dobro ogólne i takie wypieranie się wpływu innych ludzi zahacza nieco o snobizm. Tak, będzie więcej ludzi. Żyjemy w wspólnym mrowisku (ludzisku?) i jakoś musimy się tym wspólnym zasobem dzielić.
Podobnie nie martwi mnie potencjalny wysyp e-rowerzystów w mojej drodze do pracy.
Ja nie jeżdżę do pracy głównymi szlakami komunikacyjnymi...
Poza tym każdy takowy e-rowerzysta to jeden mniej zestresowany kierowca targający ze sobą 1.5 tony żelastwa i pracujący na chorobę wieńcową przed wiekiem dogrobowym.
A skoro już mowa o potencjale elektrowerowym...
Mając te 250 watów pod ręką dostajemy narzędzie które może i ma potencjał do rozleniwienia, ale także potencjał do zmiany sposobu używania roweru.
W Austrii e-biki głównie stosowano jako wypłaszczacz gór. Co ma sens dla kogoś kto w tych górach mieszka i niespecjalnie odczuwa orgazm za orgazmem zaliczając poranny fitness na podjeździe. Z elektrykiem takowe stają się płaskie. W alpach widziałem dobrej klasy elektryka ( foxy, plusowe opony, napęd GX ) przyłańcuchowanego do stojaka park'n'ride.
W teorii transportu miejskiego przyjmuje się, że ludzie są skłonni spędzić w podróży około godziny dziennie. Jeżeli mamy fetysz jazdy na rowerze, to przekłada się na ok 10km zasięgu. Jeżeli jednak zasiądziemy za rowerem z dopalaczem ten dystans się wydłuża - 15, 20km? To dużo, bo zwiększa to obszar gdzie możemy szukać pracy czterokrotnie.
Dla doświadczonego rowerzysty górskiego elektriczka zmienia sposób korzystania z gór. Zamiast zużywać czas na podjazdach ( nie kumam dlaczego tego nie lubicie, serio ) można się skupić na zjeżdżaniu i czerpaniu z tego frajdy. Co więcej - dżule pod ręką pozwolą wciągnąć enduraka tam, gdzie zwykle byśmy się nie zapuszczali, gdyż nie ma tam wyciągu lub po prostu dana trasa jest zbyt daleko od zwykle uczęszczanych.
Ostatecznie zaś - elektryki powstały z myślą o obniżeniu progu wstępu do kolarstwa, zwłaszcza górskiego. Podejrzewam że gros z was ma jakąś tam kondycję, lepszą lub gorszą, ale biorąc pod uwagę iż przeciętny człowiek w dzisiejszych czasach spędza swój czas pomiędzy komputerem w domu a komputerem w pracy, różnie to bywa. Ostatnio zmusiłem członka rodziny do nauki rowerowania. Zdrowy mężczyzna, lat dwadzieścia kilka. Na tyłku cały dzień. Wzięliśmy go, ja razem z moimi zwykłymi towarzyszami, na relaksacyjne 35km. Wzion nam i umar biedaczyna po tej katordze.
Dla takich ludzi e-biki są kanonicznie przeznaczone. Dopał nie sprawi, że Ci ludzie nagle nabiorą nieziemskich umiejętności, ale na pewno ułatwi im wejście w sport. Nawet jeżeli zaś tego nie zrobi, to przynajmniej odciągnie od internetów i telewizorów...
...lub pozwoli się cieszyć kolarstwem mimo osiemdziesięciu wiosen na karku.
Ostatecznie mam co do e-maszyn wciąż ambiwalentny stosunek. Należę do tej mniejszości która na rower idzie się zmęczyć. Ba, należę do tej elitarnej mniejszości która lubi podjazdy. Dość zatem powiedzieć, że nie widzę się jako grupa docelowa dla tych rowerów. Z drugiej strony, biorąc pod uwagę moje, niezwykle celne ;), uwagi powyżej, trudno mi się zmusić do spojrzenia na nie w negatywny sposób. Pewnym jednak jestem, iż na stałe zagoszczą na rynku rowerowym.
...z jakieś przyczyny wspomnienie tej czwórki Niemców sunących wesoło na elektrykach z Gołdapi, w strugach deszczu, nie opuszczała mnie od początku pisania tego artykułu.
Obrazki zostały pobrane ze stron producentów odpowiednich rowerów/sprzętu i służą tylko do ilustracji.